czwartek, 19 czerwca 2014

Chapter one ~




Siedziała w kącie, otulona grubym wełnianym szalikiem. Czekała na swoją kolejkę. Dobrze znała to miejsce, była tu częściej niż w rodzinnym domu. Przyzwyczaiła się do personelu, do leków, do zapachów, do widoku krwi, do ran, do bólu. Trochę to smutne, pomyślała.
Była sobota, czwarta rano, to normalne że o tej porze są kolejki na ostrym dyżurze, a zwłaszcza że leciał mecz. Pewnie doszło znowu do jakiejś sprzeczki w barze. Nawet nie miała siły żeby o tym myśleć. Założyła słuchawki na uszy i przymknęła oczy. Głowa pulsowała jej co raz bardziej. Mimo to nie ściszała głosu z mp3. Muzyka była jedyną rzeczą na całym świecie która pozwalała jej się całkowicie odprężyć. Kiedy miała dziesięć lat, chciała zostać zawodowym muzykiem, ale po śmierci jej rodziców, marzenie trysnęło.



***

Kiedy dziewczyna znalazła się w gabinecie lekarskim, odetchnęła z ulgą. Przy biurku siedziała jedna z jej ulubionych lekarek. Nie była specjalnie miła ani towarzyska, tylko cicha. Nie mówiła dużo. Nie pytała skąd się biorą ciągłe rany na ciele dziewczyny, robiła swoje. Wykonywała swoją pracę bez zbędnych pytań, a to bardzo odpowiadało Francescie. Kłamstwa już jej się powoli kończyły.
Przecież nie przyznała by się przed obcą kobietą, że jej własny chłopak ją biję, prawda? Sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. Wiecznie miała wytłumaczenia na jego zachowanie. Raz był rozzłoszczony. Drugim razem za dużo wypił. Innym razem przegrał w karty. A kolejnym musiał się na kimś wyładować. Nie umiała od niego odejść. Żyła w strachu. Wiedziała, że on jej nigdy na to nie pozwoli.
Kilka miesięcy temu, kiedy wrócił z koncertu i po raz pierwszy uderzył dziewczynę, chciała od niego odejść. Wykrzyczała mu to. A on na spokojnie powiedział, że jak spróbuję to ją zabiję, bez żadnych skrupułów. Od tamtej pory, koszmar Francescy się zaczął. Umiał bić tak żeby na drugi dzień nie było śladów. W słowach również nie był najgorszy. Podobno czasem słowo boli bardziej niż czyn.
- Co tym razem się stało? - dopiero po chwili Fransesca zrozumiała, że lekarka się do niej odezwała. Co było dosyć dziwne. Dotknęła skroni i powiedziała przez zaciśnięte gardło.
- Spadłam ze schodów.
Luna, bo tak nazywała się kobieta w białym fartuchu zmarszczyła brwi.
- W tamtym tygodniu również zdarzył się pani upadek ze schodów...
- Jestem niezdarą - odparła błyskawicznie dziewczyna. Wpadka.
- Wiesz... czasami w domu dochodzi do aktów przemocy, ale zawsze... mogę ci pomóc...
Fran wykrzywiła usta. Tego bała się najbardziej.
- Przepraszam, nie przypominam sobie abyśmy przechodziły na 'ty', a po drugie nie wiem o czym pani mówi. Nie ma żadnego ataku przemocy, tak? Skoro mówię, że spadłam ze schodów, to spadłam - wybuchła gniewem. - A teraz mogę już iść?! - podniosła swoje rzeczy z krzesła. Kiedy lekarka pokiwała głową, zabrała receptę ze stołu i wyszła.
- Dziękuję. Dobranoc.
Trzasnęła za sobą drzwiami. Skąd wzięło się w niej tyle złości, tyle gniewu?


***

Włożyła na siebie płaszcz i znowu opatuliła się wełnianym szlem. Na głowę wsunęła czapkę, tak że rana nie była widoczna.
Wychodząc ze szpitala, zajrzała do torby, a wtedy wpadła na ścianę. Przynajmniej tak jej się zdawało. Kiedy podniosła wzrok, ściana o której myślała okazała się chłopakiem. Doskonale go znała. Przyjaźnił się z jej chłopakiem. Czasami przychodził do kawiarni w której ona pracowała. Nie mogła dużo o nim powiedzieć, ale wiedziała, że różni się od znajomych jej chłopaka. Mało, ale zawsze coś. Pochodził z dobrej oraz zamożnej rodziny. Ale od czasu do czasu, lubił się zabawić tak jak inny. Podobnie traktował dziewczyny, może bardziej z szacunkiem, ale również był łamaczem serc. Mógł, chciał i miał każdą.
Ciemne włosy jak zawsze postawione na żel. Roześmiana, ale dorosła twarz. Duże lśniące oczy. Czarne rurki na nogach. A mięśnie rąk zakrywała granatowa koszula w kratę i dodatkowo zarzucona skórzana kurtka, na prawie ramię. Federico?
- Mógłbyś uważać jak chodzisz? - prychnęła, łapiąc się za skroń. Chłopak chyba jej nie poznał. Nawet nie pamiętała żeby kiedykolwiek rozmawiali ze sobą.
- Ale to ty na mnie wpadłaś, no ej? - podtrzymał ją, widząc się się chwieje. - Wszystko w porządku?
- Mhm, tak. Eh, możesz już zdjąć ręce z mojej tali? - chłopak się zarumienił.
- Wyglądasz strasznie, na pewno wszystko okay?
- Wiesz doskonale co kobieta chce usłyszeć. Tak, dzięki za troskę. A teraz jakbyś był tak uprzejmy i się przesunął...
Stanął obok niej. Spojrzał na wyświetlacz telefonu, a później schował go z powrotem do kieszeni.
- Chcesz żebym cię podwiózł? Już prawie szósta. Może...
Fransesca wytrzeszczyła oczy. Jak to szósta?! Przecież to niemożliwe, miała zamiar jeszcze się przespać. A tak to jest za późno. Za pół godziny musi zacząć pracę.
Pożegnała się i zniknęła.

_______________________________________________________________________________


Rozdział krótki, ale był pisany na szybko, ponieważ minął dość długi czas od prologu. Ale najważniejsze, że jest, prawda? Mam nadzieję, że coś da się zrozumieć? xD

Dedykacja i pozdrowienia dla... ta osoba wie, że chodzi o nią, tak. Niech się domyśli ;>
/Aleks.

2 komentarze: