niedziela, 20 lipca 2014

Chapter three ~




Francesca wstała o świcie, gdy tylko promiennie słoneczne postanowiły wtargnąć do jej pokoju. Trzy razy w tygodniu przed pracą uprawiała jogging. Bieganie pomagało jej się w pewien sposób odprężyć, ale również i odetchnąć, czego nie potrafiła zrobić w ciągu dnia. 
Nie zajmowała sobie myśli problemami, wkładała słuchawki na uszy i biegła przed siebie pięć kilometrów, a następnie wracała. Nic się w tym czasie nie liczyło, wszystko co ją dręczyło odchodziło w dal przez te czterdzieści minut, ile zazwyczaj zajmowała jej cała trasa, licząc przy tym postoje na światłach. 

Ostatnio nie robiła tego za często. Brak pogody zniechęcał ją do wstawania godzinę wcześniej niż powinna. Ale potrzebowała tego. Musiała choć na chwilę się wyrwać. Nie lubiła chodzić na bieżnię, to nie było to samo, co bieganie po parku i wdychanie świeżego powietrza. Wtedy chociaż raz mogła poczuć się wolna, być po prostu sobą. 
Kiedy wróciła do domu, zaczęła przygotowywać się do pójścia do pracy. Dzisiaj miała drugą zmianę, czyli pracowała od dwunastej do osiemnastej. Wieczorem obiecała, że pójdzie z James'em na jakieś przyjęcie urodzinowe do jakiegoś jego przyjaciela.
I znowu będzie to samo, pomyślała. Znowu będzie musiała udawać, że wszystko między nimi jest w porządku, że jej uśmiech jest szczery. I że tak naprawdę nie krwawi w środku, gdy tylko go widzi. 
Włożyła na siebie białą koszulę bez rękawków z ćwiekami na kołnierzyku i czarną spódniczkę. Wychodząc pośpiesznie z domu zarzuciła tylko czarny płaszcz i granatowy szalik. Spojrzała na zegarek i przełknęła głośno ślinę. Była już spóźniona. Szef ją zabije.


***


Kiedy dotarła do pracy jej zmienniczka zmierzyła ją wzrokiem. Od razu było widać, że jest wściekła. 
- Dłużej się nie dało?! - warknęła i wyszła zza lady.
Francesca spojrzała na ścianę pomalowaną na jasny brąz, na której wisiał stary zegar, jeszcze z kukułką.
- Meg, jest 12:11 - odezwała się szatynka znużonym głosem, ściągając szalik. -  O tej porze dnia nie ma zbyt wielkiego ruchu. Za jakieś pół godziny zaczyna się dopiero przerwa na lunch.
- Nie pomyślałaś, że może się śpieszę?! -  wybuchnęła Megan. Miała krótkie brązowe  włosy ścięte w klasycznego boba przy lini brody i piwne oczy. Nie dorównywała włoskiej urodzie dziewczyny, dlatego jej zazdrościła i próbowała za wszelką cenę uprzykrzyć jej życie w pracy.
- Spóźniłam się tylko jedenaście minut przez autobus, który utknął w korku - wyjaśniła Włoszka. 
- I co mnie to obchodzi? - rzuciła szatynka. - Masz szczęście, że nie ma dzisiaj szefa, ale za to jest jego syn. Ej, ty... to znaczy, eh, to jest ta dziewczyna, która się spóźniła - zawołała do chłopaka, który siedział niedaleko. Zanim odeszła uśmiechnęła się szeroko do Francesci, która miała ją ochotę udusić. Brunetka podeszła do chłopaka siedzącego tyłem do niej. Znała swojego szefa. Wiedziała, że umie krzyczeć nawet przy klientach. Czy jego syn będzie taki sam?
- Dlaczego się spóźniłaś? - powiedział spokojnie, nie odwracając się w jej stronę.
- Utknęłam w korku... przepraszam - wydukała, skubiąc skórki. Kiedy chłopak się odwrócił, rozpoznała jego burzę włosów postawioną na żel. Federico. - To chyba są jakieś żarty - załamała ręce i otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. -  Śledzisz mnie?!
- Mógłbym cię spytać o to samo - odparł niewzruszony. 
Dziewczyna przewróciła oczami. Zaczęło palić ją w gardle od słowa 'przepraszam'. Zdjęła płaszcz i płynnym ruchem zawiesiła go na wieszaku dla gości.
- Od kiedy ty tu pracujesz?
- Od kiedy jesteś synem szefa?
- Od zawsze.
- No cóż. Mogłeś mi wcześniej o tym powiedzieć, zapisałabym gdzieś sobie, że muszę się zwolnić. Irytuje mnie twoja obecność. Jesteś wszędzie. To okropne, wiesz? - wyrzuciła z siebie na jednym tchu. 
- Och! Gdybym wiedział, że tu pracujesz nigdy bym tutaj nie przyszedł! Ja irytuje ciebie?! Czym? Że chciałem cię odprowadzić? Nie, kochanie, ty irytujesz mnie!
- Możesz już skończyć? Jestem w pracy - parsknęła cicho, patrząc, że przygląda się im kilka osób.
- Oczywiście, pracuj - odpowiedział nagle z szerokim uśmiechem i usiadł na swoje miejsce.


***

Po zamknięciu lokalu, dziewczyna wzięła się za sprzątanie. Włączyła radio i wyciągnęła wszystkie płyny do dezynsekcji. Nie lubiła sprzątać, ale tym bardziej nie lubiła znajdować się w brudnym pomieszczeniu, więc nie miała wyboru.
Akurat leciała jedna z jej ulubionych piosenek, dlatego podśpiewywała sobie pod nosem. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie zapomniała o jednym szczególe. Chłopaku, który znajdował się na zapleczu i bacznie ją obserwował. Myślała, że wyszedł razem z tłumem. Cały dzień ignorowali siebie nawzajem, ale teraz nie mogła znieść jego obecności. Postanowiła nie patrzeć ciągle w jego stronę tylko zająć się pracą. By się odprężyć wróciła myślami do swojego dzieciństwa, gdy mieszkała jeszcze we Włoszech. Od razu poczuła ciepłe promiennie słonecznie na skórze, w nozdrza wtargnął jej znajomy zapach pizzy i makaronu. Uśmiechnęła się pod nosem i nim się zorientowała zaczęła delikatnie tańczyć. Wirowała wokół stolików ze szczotką, co ze zdziwieniem stwierdziła sprawiało jej dużo radości. Nagle wyrósł przed nią Federico z błyskiem rozbawienia w oczach. 
- Zatańczymy? - wyciągnął do niej rękę. 
- Nie - rzuciła gniewnie, ale chłopak jakby nie słysząc tych słów wziął ją w obroty po całym pomieszczeniu. 
Tańcząc w rytm muzyki, dziewczyna po raz pierwszy od długiego czasu uśmiechnęła się szczerze. Zapomniała o narastających problemach. O Jamies'ie czy niezapłaconym rachunku za mieszkanie. Była szczęśliwa i tylko to się liczyło. Nie zwracała uwagi na to, że porusza się jak poraniona kaczka. Nie zwracała uwagi na to czy jej to wychodziło czy też nie. To była prawdziwa ona. 
Nagle Federico delikatnie okręcił Francesce, która gwałtownie uderzyła biodrem w znajdujący się obok stolik. Syknęła cicho z bólu i upadła na ziemię. Złapała się za bok i spojrzała z wyrzutem na Federico, który klęknął obok niej. Cała magia, która między nimi się wytworzyła zniknęła w jednej chwili, rozprysnęła się w powietrzu nic nie zostawiając na pamiątkę. Chłopak już miał zacząć ją przepraszać, gdy Francesca wyrzuciła z siebie gwałtownie:
- Nie! Nie dotykaj mnie. 
Federico zacisnął pięści.
- Francesca, tak mi przykro, naprawdę nie chciałem, jeśli mogę coś zrobić...
- Tak, możesz. Odejdź. Po prostu zostaw mnie i odejdź. Wystarczająco już zrobiłeś.
- W czym ty masz problem?! Przecież przeprosiłem, tak? Nie rzuciłem cię specjalnie o ten stół! A tak po za tym co on tam robił? Powinien stać tam dalej, bo tu przejścia nie ma...
- Ja mam problem!? Ja? Tak ci tylko przypomnę, że to nie ja rzuciłam ciebie na stół!
Chłopak mimowolnie zaśmiał się.
- Widzisz! To jest twój problem, ze wszystkiego się śmiejesz, nie umiesz być poważny! - krzyknęła rozwścieczona dziewczyna i stanęła prosto na nogi ignorując ból.
- Mówisz o rzuceniu na stół, ale gdybym cię naprawdę na niego rzucił chyba wylądował bym na tobie, co?  - szatynka się skrzywiła na jego uśmiech. Czy ona może do spoliczkować?
- Wyjdź!
- Tak ci tylko przypomnę, kochana,  że to mój lokal - stwierdził nadal z uśmiechem na ustach. 
- Okay. To w takim razie ja wyjdę! Zwalniam się, przekaż tatusiowi! - wykrzyczała mu w twarz i zarzuciła na siebie płaszcz. Zdenerwowana zatrzasnęła za sobą drzwi. Chłopak długi nie czekał by udać się za nią. Intrygowała go i nie mógł tak łatwo dać jej odejść. 
- Nie, nie możesz się zwolnić! To ja ciebie zwalniam! - krzyknął doganiając Fran na światłach.
- Świetnie - parsknęła, odwracając wzrok.
Federico odwrócił ją do siebie i ujrzał jej spuchnięte od płaczu oczy. Jedną ręką próbowała do odepchnąć, a drugą trzymała się za biodro. Brunet przeklął w myślach. Ona płacze przez niego, bo sprawił jej ból. A co jeśli złamała sobie jakąś kość?
- Dlaczego płaczesz? Boli cię? - zapytał tonem pełnym troski.
Dziewczyna pokiwała przecząco głową.
- Pająk chodzi mi po ręce. Zabierz go, proszę! - wykrzyknęła słabym głosem. Federico ze zdziwieniem pochylił się nad jej ramieniem i strzepnął małego stawonoga. Francesca odetchnęła z ulgą i spojrzała na chłopaka. Otrząsnęła się jakby ze snu i powiedziała gwałtownie ostrym tonem. 
- Już idę. Cześć - i przebiegła przez pasy, gdyż zielone światło już zaczęło migać. 
Federico wrócił do restauracji i oparł ręce na blacie lady. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. W tej dziewczynie coś jest - pomyślał. Coś magicznego. W jej sposobie bycia, jej delikatności i bezbronności. Widział jej łzy, oczy pełne smutku. Widział jej uśmiech na ustach, usłyszał jej dźwięczny śmiech. Poczuł jej gniew, zmroziło go jej spojrzenie. Była tylko jedna. A w niej było wielu. Była mieszanką wybuchową, ciągle jej twarz przybierała inną maskę. Była po prostu inna niż wszystko na tym świecie. A Federico przysiągł sobie, że ją pozna. 

****
Oto i tak prezentuje się rozdział trzeci. Znowu była dość spora przerwa za co strasznie przepraszamy. Trzymajcie kciuki, by następny rozdział pojawił się szybciej. 
Kaczki ♥
P.S - jest już strona o autorkach 



5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! ^ ^
    Zostałyście nominowane do LBA! Więcej informacji na moim blogu: zostan-tu-ze-mna.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku jak ja się ciesze ze znalazłam tego bloga *.*
    Ja się pytam jak taki dupek może bić moja Fran? NO JAK?!
    Fede taki mraśny :3
    Czy tylko ja pomyślałam sobie ze on chce przeleciec Fran kiedy powiedzial:
    "-Mówisz o rzuceniu na stół, ale gdybym cię naprawdę na niego rzucił chyba wylądował bym na tobie, co?"
    Jezu jestem głupia xd
    Wybaczcie za to u góry :O 
    Niestety nie odpędzicie się od moich głupich komentarzy bo zostane to dłużej :3
    Zła ja :3
    Dawajcie rozdział Kaczki :D
    Buziaki-Nat♥

    PS: Sorki za to u góry ale rodzice dodali mi coś do kolacji :O
    PS2: Wpadnijcie kiedyś :)
    one-more-chance-fedemila-marcesca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale fantastyczny rozdział. Cudowny naprawdę. Strasznie mi się podoba.
    Szkoda że Fran straciła prace. Ale nie mogłam z ich kłótni. Kocham waszego bloga.

    OdpowiedzUsuń